Można by się spierać o sensowność wczesnego wstawania z łóżka w listopadowy weekend. Lizbona zdecydowanie była tego warta. Wszechobecne obrigados snuje się w echu, dźwięcząc w uszach do dziś. Spacer w takich okolicznościach niesie za sobą odcisk kulturowych kontrastów i pojęcie społecznych wartości. Je wszystkie daje się odczuć na własnej skórze. Podobno najprostsze rozwiązania są najlepsze, dlatego każdego dnia, wolnym krokiem pokonywałyśmy „kilka” kilometrów, odkrywając zakamarki stolicy Portugalii. Pomagała nam w tym Kaja, ukazując nieznane w wysublimowanym stylu. Wyjątkowa kompanka pieszych wycieczek, a gdyby pojawiły się dodatkowe pytania – wiedzą dzieliła garściami. Chwilowe przystanki potrafiły cieszyć. Łyknięta tuż za rogiem ginjinha rozgrzewała, a powiew wiatru o zachodzie słońca odsłaniał południowy klimat. To wszystko tylko w małym kawałeczku. Do zakochania!